NIKT NIE WIE, JAK WIELKIE SĄ PODZIEMIA NYSKICH FORTÓW
Twierdza pełna tajemnic
Wizja bogactw ukrytych w
nyskich lochach przez Austriaków, Prusaków czy hitlerowców rozpala
wyobraźnię nie tylko amatorów, ale i zawodowych poszukiwaczy.
Czasem finał ich podziemnych wypraw
ocierał się o tragedię. Chętnych do podjęcia ryzyka jednak nie brakuje. -
Jedynym skarbem w Nysie są same forty, najlepiej tego typu zachowane
budowle w Polsce - twierdzi z kolei Remigiusz Kamiński z Nyskiego
Towarzystwa Przyjaciół Fortyfikacji, człowiek, który o twierdzy wie
wszystko. - Trzeba tylko umieć je wykorzystać. Na całym świecie stare
lochy i podziemia to prawdziwy finansowy samograj. Wystarczy je
zabezpieczyć i udostępnić zwiedzającym, a pieniądze popłyną szerokim
strumieniem.
Twierdza za 12 ton srebra
Pierwsze lochy zaczęto drążyć w Nysie około 1350 roku, wraz z budową
murowanych budowli obronnych. Leżące na skrzyżowaniu ważnych szlaków
handlowych miasto należało wówczas do biskupów wrocławskich. Doczekało się
nawet statusu stolicy księstwa biskupiego. Pod koniec XVI wieku, w związku
z rozwojem artylerii, wzniesiono wokół miasta wysunięte fortyfikacje. Z
dziesięciu zbudowanych wówczas bastionów do dziś ocalał jeden, nazwany
imieniem św. Jadwigi. W 1741 roku Nysę zajęli Prusacy. Wtedy powstał
między innymi fort „Prusy” oparty na planie pięcioramiennej gwiazdy, oraz
cały ciąg umocnień z kilkoma bastionami, a Nysa stała się jedną z
najpotężniejszych twierdz w tej części Europy.
Była to ulubiona forteca Fryderyka II, który odwiedzał ją wyjątkowo
często. W latach 1742-1744 na rozbudowę nyskich umocnień Prusacy wydali
958.000 pruskich talarów, co w przeliczeniu na czysty kruszec dawało ponad
12 ton srebra.
25 sierpnia 1769 r. Fryderyk II spotkał się w murach Festung Neisse z
cesarzem Józefem II. Niektórzy historycy twierdzą, że to właśnie wówczas w
głowach władców zrodziły się plany pierwszego rozbioru Polski.
Rozbudowa nyskiego systemu obronnego trwała do końca XIX wieku. Rozwój
techniki wojennej pozbawił forty znaczenia strategicznego, ale wojsko
zajmowało je aż do czasów współczesnych.
Korytarze śmierci
Mieszkańcy Nysy opowiadają, że pod miastem ciągnie się podziemny
labirynt tuneli i korytarzy, w których niejeden już przepadł bez wieści.
Forty rozpalają szczególnie wyobraźnię młodzieży. Niektórzy, nie bacząc na
niebezpieczeństwo, zapuszczają się w podziemia w poszukiwaniu wrażeń.
Podczas jednej z takich wypraw na czwórkę chłopców zawaliło się zmurszałe
sklepienie. Cegły i mokra ziemia przysypały najpierw chłopaka czołgającego
się na czele, a potem trójkę ratujących go kolegów. Na szczęście jeden z
młodzieńców, który pozostał na zewnątrz, bo z powodu tuszy nie zmieścił
się do wysokiego na niespełna pół metra tunelu, zaalarmował najbliższą
jednostkę wojskową, która wezwała na pomoc strażaków.
- Korytarz był tak ciasny, że musieliśmy zdjąć hełmy, żeby się do niego
wcisnąć - wspominają ratownicy. - Na szczęście, nie licząc drobnych
potłuczeń, wyszli z tego cało.
Kilka lat wcześniej w tym samym miejscu przy ul. Otmuchowskiej strażacy
przez wiele godzin wyciągali na powierzchnię kilkuletniego chłopca, który
wpadł do niezabezpieczonej 20-metrowej studni i cały się połamał. O
tragedii dwóch chłopców, których szkielety odnaleziono pod ziemią dopiero
po 10 latach, nawet nie chcą już opowiadać.
Co wiedzą zawodowcy
W 1996 roku nyskimi fortami zainteresowała się łódzka firma „Antemar”,
zawodowo zajmująca się poszukiwaniem skarbów. Zwróciła się do ówczesnego
Urzędu Rejonowego o zgodę na penetrację podziemi w forcie mieszczącym się
w parku przy ul. Powstańców Śląskich.
- Nie szukamy żadnych skarbów - zastrzegał
szef firmy, Antoni Rzychliński. - Chcemy jedynie udowodnić, że stare
pruskie twierdze rozlokowane w kilku miejscach Nysy mają między sobą
podziemne połączenia. Dokumenty z planami podziemi zdobyliśmy w Austrii.
W nieoficjalnych rozmowach Rzychliński nie ukrywał jednak, że dokumenty,
do których dotarł, pozwalają przypuszczać, że lochy pod Nysą nie są
puste...
Łódzcy poszukiwacze przez ponad rok zbierali potrzebną dokumentację. W
lipcu 1997 roku Nysę zalała powódź tysiąclecia. W grudniu pracownicy „Antemaru”
za pomocą wynajętej koparki próbowali dokopać się do jednego z korytarzy.
Bezskutecznie.
- Okazało się, że lochy są pełne wody - twierdził Antoni Rzychliński. - To
wynik lipcowej powodzi. Niedaleko stąd woda przerwała wał fosy i
zniszczyła znajdujące się pod nim sklepienie jednego z kanałów. Szczelne
do tej pory korytarze zostały zalane.
„Antemar” zapowiadał kontynuowanie prac wiosną, lecz więcej się w mieście
nie pokazał.
- Nie stać nas finansowo na zmaganie się biurokracją - tłumaczy
Rzychliński. - Na każdy nowy wykop trzeba mieć całą masę zezwoleń. Ja
wiem, gdzie są zamaskowane wejścia do podziemi. Cały czas mam też
dokumenty, z których wynika, że jest tam sporo ukryte... Może kiedyś czasy
się zmienią i wrócimy do poszukiwań.
Czasem finał ich podziemnych wypraw
ocierał się o tragedię. Chętnych do podjęcia ryzyka jednak nie brakuje. -
Jedynym skarbem w Nysie są same forty, najlepiej tego typu zachowane
budowle w Polsce - twierdzi z kolei Remigiusz Kamiński z Nyskiego
Towarzystwa Przyjaciół Fortyfikacji, człowiek, który o twierdzy wie
wszystko. - Trzeba tylko umieć je wykorzystać. Na całym świecie stare
lochy i podziemia to prawdziwy finansowy samograj. Wystarczy je
zabezpieczyć i udostępnić zwiedzającym, a pieniądze popłyną szerokim
strumieniem.
Twierdza za 12 ton srebra
Pierwsze lochy zaczęto drążyć w Nysie około 1350 roku, wraz z budową
murowanych budowli obronnych. Leżące na skrzyżowaniu ważnych szlaków
handlowych miasto należało wówczas do biskupów wrocławskich. Doczekało się
nawet statusu stolicy księstwa biskupiego. Pod koniec XVI wieku, w związku
z rozwojem artylerii, wzniesiono wokół miasta wysunięte fortyfikacje. Z
dziesięciu zbudowanych wówczas bastionów do dziś ocalał jeden, nazwany
imieniem św. Jadwigi. W 1741 roku Nysę zajęli Prusacy. Wtedy powstał
między innymi fort „Prusy” oparty na planie pięcioramiennej gwiazdy, oraz
cały ciąg umocnień z kilkoma bastionami, a Nysa stała się jedną z
najpotężniejszych twierdz w tej części Europy.
Była to ulubiona forteca Fryderyka II, który odwiedzał ją wyjątkowo
często. W latach 1742-1744 na rozbudowę nyskich umocnień Prusacy wydali
958.000 pruskich talarów, co w przeliczeniu na czysty kruszec dawało ponad
12 ton srebra.
25 sierpnia 1769 r. Fryderyk II spotkał się w murach Festung Neisse z
cesarzem Józefem II. Niektórzy historycy twierdzą, że to właśnie wówczas w
głowach władców zrodziły się plany pierwszego rozbioru Polski.
Rozbudowa nyskiego systemu obronnego trwała do końca XIX wieku. Rozwój
techniki wojennej pozbawił forty znaczenia strategicznego, ale wojsko
zajmowało je aż do czasów współczesnych.
Korytarze śmierci
Mieszkańcy Nysy opowiadają, że pod miastem ciągnie się podziemny
labirynt tuneli i korytarzy, w których niejeden już przepadł bez wieści.
Forty rozpalają szczególnie wyobraźnię młodzieży. Niektórzy, nie bacząc na
niebezpieczeństwo, zapuszczają się w podziemia w poszukiwaniu wrażeń.
Podczas jednej z takich wypraw na czwórkę chłopców zawaliło się zmurszałe
sklepienie. Cegły i mokra ziemia przysypały najpierw chłopaka czołgającego
się na czele, a potem trójkę ratujących go kolegów. Na szczęście jeden z
młodzieńców, który pozostał na zewnątrz, bo z powodu tuszy nie zmieścił
się do wysokiego na niespełna pół metra tunelu, zaalarmował najbliższą
jednostkę wojskową, która wezwała na pomoc strażaków.
- Korytarz był tak ciasny, że musieliśmy zdjąć hełmy, żeby się do niego
wcisnąć - wspominają ratownicy. - Na szczęście, nie licząc drobnych
potłuczeń, wyszli z tego cało.
Kilka lat wcześniej w tym samym miejscu przy ul. Otmuchowskiej strażacy
przez wiele godzin wyciągali na powierzchnię kilkuletniego chłopca, który
wpadł do niezabezpieczonej 20-metrowej studni i cały się połamał. O
tragedii dwóch chłopców, których szkielety odnaleziono pod ziemią dopiero
po 10 latach, nawet nie chcą już opowiadać.
Co wiedzą zawodowcy
W 1996 roku nyskimi fortami zainteresowała się łódzka firma „Antemar”,
zawodowo zajmująca się poszukiwaniem skarbów. Zwróciła się do ówczesnego
Urzędu Rejonowego o zgodę na penetrację podziemi w forcie mieszczącym się
w parku przy ul. Powstańców Śląskich.
Fantazje strażnika podziemi
Zainteresowanie zawodowców fortami wywołało jednak żywą reakcję
mieszkańców Nysy. Jeden z nich zaprotestował przeciw poszukiwaniom,
twierdząc, że lochy są zaminowane i część miasta może wylecieć w
powietrze. Wezwani z Brzegu saperzy niczego jednak we wskazanych
podziemiach nie znaleźli.
Rok wcześniej ten sam mężczyzna zgłosił się do Urzędu Rejonowego z
rewelacyjną wiadomością, iż w jednym z tuneli znajduje się studnia z
kosztownościami. Zorganizowana przez władze ekipa poszukiwawcza nic jednak
nie znalazła.
- Za cesarza Franza Josefa w forcie w parku przy Powstańców Śląskich były
armijne magazyny - opowiadał „NTO” sprawca zamieszania, który jednak
bardzo strzegł swojej anonimowości („tylko bez nazwisk, bo ja chcę jeszcze
żyć”). - Amunicję i broń transportowano do innych szańców podziemiami.
Jest w Nysie kilku takich, którzy doszli do parku, wchodząc z Małej
Gwiazdy przy ul. Otmuchowskiej. Pod tamą na Saperskiej jest zalany wodą
tunel, w którym stoją wózki górnicze z okresu drugiej wojny. No, niech pan
powie, do czego one mogły służyć? Niektórzy mówią, że Niemcy przerabiali
tu przywożoną spod Kłodzka rudę uranu. Gdzieś tam zostało jeszcze ich
laboratorium. Może pod Piastem albo pod Dużą Gwiazdą? A wie pan, że w
Małej Gwieździe gestapo trzymało więźniów? Trzy piętra pod ziemią. Do dziś
na ścianach widać wydrapane przez nich napisy. Ciekawe, do czego byli im
potrzebni...
W połowie lat 90. w ruinach fortecy w nyskim parku zamieszkał Adam P.,
rencista z Zabrza. Miał w tym mieście swoje mieszkanie i stały dochód z
ZUS, więc trudno mówić o nim jako o typowym bezdomnym. Podczas wypadku w
hucie zatruł się gazem. Przez 15 dni leżał nieprzytomny. Trudno
powiedzieć, jak wpłynęło to na jego umysł, bo to, co opowiadał, zakrawało
na fantazję:
- Pod ziemią spędziłem łącznie ponad rok.
Najgorsze tunele są pod samą Nysą. 150-metrowy odcinek trzeba pokonywać w
kucki przez ponad pół godziny, bo ma niecały metr wysokości. Ale inne
korytarze mają od 2 do 3 metrów. W głównym kanale biegną tory. Stoją tam
samochody ciężarowe wyładowane pakami z pościelą i kocami oraz skrzynie
opisane złotymi literami. Odkryłem całe warsztaty i magazyny wojskowe.
Kilkadziesiąt obszernych pomieszczeń - 18 na 26 metrów. Wszystkie z
kamienia. Do komnat ze sprzętem idzie się stąd jakieś 5,5 godziny. W
podziemiach znalazłem też zbiorniki z paliwem. A ile granatów rozbroiłem,
trudno zliczyć.
Adam lubił też powoływać się na
tajemniczych mocodawców: - Pułkownik z Katowic, który kazał mi tego
pilnować i ludzie, którzy za nim stoją, na pewno nie dopuszczą do żadnych
poszukiwań - opowiadał. - Już jedna firma próbowała w tym roku trochę
kopać, ale sprawa utknęła w martwym punkcie. A jeśli chcesz pan się
przekonać, co jest w tych kazamatach, to idź i sam sprawdź. Tylko czy
wrócisz? Bardzo wątpię...
Kariera Adama, zwanego przez nysan
„strażnikiem podziemi”, skończyła się, gdy policja zamknęła go za pobicie
bezdomnego kolegi.
Nawróceni rabusie
Skutek powtarzanych z ust do ust rewelacji
o ukrytych lochach pełnych skarbów był taki, że domorośli poszukiwacze
zaczęli rozkuwać forty kilofami.
- Trwało to prawie cztery lata - opowiada
Remigiusz Kamiński z Nyskiego Towarzystwa Przyjaciół Fortyfikacji. - Część
tych poszukiwaczy wyleczyła się z tej pasji, bo nic nie znalazła, ale
niektórzy próbują kopać dalej.
Do „nawróconych” należą młodzi mężczyźni,
którzy zaopiekowali się fortem w tak zwanym „małpim gaju”, czyli na byłym
poligonie.
- Najpierw pruli korytarze, a teraz bronią
ich przed rabusiami - uśmiecha się Remigiusz Kamiński. - Zdarzało się, że
przepędzali ludzi, którzy przyjeżdżali pod fort ciężarówkami, chcąc
szabrować złom.
Amatorzy historycznych pamiątek mogą
znaleźć jeszcze dziś kule armatnie, które wystrzelono podczas
kilkakrotnych oblężeń nyskiej twierdzy. Wbrew pozorom nie należy szukać
ich jednak w największych warowniach: - Fortu „Prusy” nikt nawet nie
próbował zdobywać - tłumaczy Remigiusz Kamiński. - Sporo kul może leżeć
natomiast pod ziemią na osiedlu Nysa Południe i w okolicach ulicy
Podolskiej.
Kamiński dość sceptycznie odnosi się do opowiadań o ciągnącej się pod Nysą
sieci lochów:
- Forty były budowane w większości według
sztuki holenderskiej, która zakładała duży poziom wody w fosach, a co za
tym idzie i wód gruntowych. Budowane w takich miejscach korytarze byłyby
po prostu szybko zalane. Poza tym podziemne lochy łączące warownie nie
były raczej budowane, bo w wypadku gdyby wróg zdobył jedną z redut,
podziemiami mógłby przenieść proch i wysadzić następne. Hitlerowcy też
tutaj niczego nie schowali. Niemcy są mistrzami kamuflażu. Już wywiad
Armii Krajowej stwierdził, że najczęściej chowali różne rzeczy w szczerym
polu, bo tam najtrudniej cokolwiek znaleźć. Na pewno nie ukryli żadnych
kosztowności tak, by mogły zostać odkryte przez amatorów wyposażonych w
kilof i łom.
Nyskie Towarzystwo Przyjaciół Fortyfikacji
chce przywrócić fortom ich dawną świetność i urządzić w nich kilka szlaków
turystycznych. Do tego potrzeba jednak sporo pieniędzy.
- Ale na skarb raczej nie mamy co liczyć -
uśmiecha się Remigiusz Kamiński
Michał
Lewandowski
Nowa Trybuna Opolska nr 207; 6 września 2002 r. s.
16
|
|